piątek, 20 grudnia 2013

Zaginione skarby Biblioteki Aleksandryjskiej

Zapraszam do obejrzenia ciekawego filmu, który opowiada o pierwszej bibliotece starożytnego świata. Ponad 2000 lat temu Biblioteka Aleksandryjska w Egipcie prawdopodobnie była największym ośrodkiem naukowym na świecie. To tam, po raz pierwszy obliczono rozmiary Ziemi i określono liczę gwiazd na niebie. Biblioteka przechowywała ponad 700 tysięcy zwojów.


piątek, 6 grudnia 2013

Tomasz Ratajczak: Mistrz Benedykt - królewski architekt Zygmunta I.

Autor w tej książce poddaje się rozważaniom na temat jednego z głównych architektów Zygmunta I, mistrza Benedykta. Książka przeznaczona jest dla czytelników zainteresowanych historią sztuki, dziejami architektury i jej detalami, na pograniczu gotyku i renesansu za czasów Jagiellonów. 
       Niniejsza publikacja wpisuje się w długą tradycję historycznych monografii poświęconych architektom. W pierwszych słowa autor pisze, że „praca stanowi próbę wpisania się w tę tradycję, a przyjęcie jako obiektu badań postaci mistrza Benedykta podejmującego szereg zleceń na dworze Zygmunta I wynika z zainteresowania klasą jego architektonicznych realizacji” (...)(s.7) 
      Działalność tego architekta już wcześniej była poddawana pracom badawczym przez innych uczonych. Nie jest to zatem pierwsza taka monografia ale duży postęp w badaniach tamtego okresu, skłonił Tomasz Ratajczaka do ponownego zgłębienia tematu. Do przedsięwzięcia tego tematu skłoniła go niedawna restauracja zamku wawelskiego, przynosząca wiele informacji na temat tej architektury, która w znacznej części powstała pod przewodnictwem mistrza Benedykta. 
      Oprócz mistrza, w tej pozycji, znajdziemy wiele informacji na temat dwu innych bardzo ważnych architektów Zygmunta I, tj. Franciszka Florentczyka oraz Bartłomieja Berrecci. 
      Z pierwszego rozdziału zatytułowanego Mistrz Benedykt na tle stanu badań historii sztuki i w świetle źródeł archiwalnych, można dowiedzieć się o budowlach przypisanych mistrzowi. Autor w tym rozdziale podpierając się, oprócz własnych wniosków, na tezach autorów innych publikacji wysnuwa wniosek taki, że działalność Benedykta należy łączyć z częścią rezydencji wawelskiej, pałacem w Piotrkowie, zamkiem w Sandomierzu oraz Domem Płóciennika we Wrocławiu. Lista obiektów jemu przypisana i powstałych pod królewskim patronatem liczy obecnie kilkanaście budowli. Jednakże autentyczność praw autorskich, przypisywana Benedyktowi, poddawana jest ciągłej analizie. Autor książki z pewną dozą krytycyzmu podchodzi do badaczy naukowych i ich wyników, którzy tylko na podstawie pewnych detali architektonicznych, głównie portali i obramień okiennych, przypisywali autorstwo jakiejś budowli, Benedyktowi. Rozdział obejmuje też inny ważny elementem jego monografii czyli pochodzenie, które miało istotny wpływ na źródło form w jego architekturze.
       W drugim rozdziale można poznać gruntowną charakterystyką architektoniczną sejmowej rezydencji Zygmunta I w Piotrkowie oraz ogólne zagadnienia na temat pałaców wieżowych. Turris w Piotrkowie (…) „projektanta stała się trampoliną, do znakomitej kariery dworskiego architekta, którego rosnący prestiż potwierdza list wrocławskich rajców z 1518 roku, proponujących Benedyktowi intratne stanowisko miejskiego budowniczego. Oferta ta nie została przyjęta i już w roku następnym Benedykt wymieniany jest w źródłach jako murator Castri Cracoviensis” (s.80)
         Kolejny rozdział pozwala zapoznać się z przebudową zamku królewskiego na Wawelu, która była wspólnym dziełem włoskich architektów, wspomnianych we wstępie, oraz mistrza Benedykta. Głębokiej analizie poddana została zarówno sama budowa Wawelu jak również detale, które co do meritum tematu, są bardzo istotne. Istotnym zagadnieniem tej części jest proweniencja kamieniarki węgierskiej i polskiej, która porównana została na przykładzie budowli wawelskiej oraz kilku rezydencji Królestwa Węgierskiego, biorąc pod uwagę w głównej mierze fragmenty portali, obramień okiennych, sklepień i profili w formie krzyżujących się lasek opartych na żłobkowanych cokolikach. Autor podaje również inne (hipotetyczne) proweniencje szkół kamieniarskich, np. południowoniemiecka, włoska i górnowęgierska (ob. Słowacja). Wszystko to, ma na celu, aby dotrzeć do genezy pochodzenia mistrza oraz szkoły, z której wywodził swoje pomysły. 
         Oprócz wyżej omawianych kwestii, autor pochyla się nad współpracą i statusem zawodowym różnych architektów mających swój wkład w rozwój rezydencji na Wawelu, poświęca jednakże najwięcej uwagi trojgu z nich: Franciszkowi Florentczykowi, Bartłomiejowi Berrecciemu i Benedyktowi. „Moment rezygnacji i jednocześnie aktywnego współdziałania był niezbędny w celu stworzenia takiej płaszczyzny koncepcyjnej, na której możliwości partnerów mogły być realizowane, zaspakajając jednocześnie wymagania inwestora. Powstałe w ten sposób dzieło jawi się jako skutek zderzenia i interakcji kilku odmiennych jednostek twórczych, skłonionych do kompromisu i dopasowania. W tym wypadku koniecznym warunkiem wykonania jednolitego dzieła było uznanie przez wszystkich twórców priorytetu racji pragmatycznych, a nie indywidualnej ekspresji” (s. 247)
           W czwartym rozdziale omawia udział mistrza Benedykta w przebudowie zamku sandomierskiego i niepołomickiego. Stan zachowania obu obiektów, niestety nie pozwala autorowi książki, na szczegółowe określenie prac nad tą architekturą. Dlatego stopień zaangażowania pracy Benedykta w powyższych budowlach opiera się głównie na objaśnieniu „nielicznych reliktów gotycko-renesansowej kamieniarki, zachowanych w obu budowlach. (s. 255)
        Z kolejnego, dowiemy się o hipotetycznych dziełach architektury przypisywanych mistrzowi Benedyktowi. A miałby być autorem między innymi zamku królewskiego w Radomiu oraz rezydencji możnowładczych w Wiśniczu, Mokrsku Górnym i Dąbrowicy. (s. 276)
        Ostatnia część publikacji traktuje o oddziaływaniu architektury mistrza. I tutaj autor, chyba ze smutkiem, musiał przyznać, że ważność artysty definiowana jest według skali oddziaływania jego twórczości i inspirowania się nim innych, a tego Benedyktowi niestety nie można przyznać.
           W publikacji zawarte są solidne argumenty, „za” i „przeciw”, postawione jakimś tezom lub hipotezom, które poparte są bardzo bogatą bibliografią, dokumentacją fotograficzną i archiwalną (np. liczne rachunki za wykonane prace) oraz własną pracą badawczą autora. 
           Książka ta nie jest biografią Benedykta, bo na niewielu źródłach byłaby oparta, co w rezultacie byłoby tylko jedną wielką hipotezą, sprzeczną przecież z założeniami historiograficznymi. Publikacja, bardzo obiektywnie i rzetelnie przypisuje, mistrzowi Benedyktowi, miejsce w szeregu wśród innych architektów. Czytając, ma się jednak wrażenie, że autor książki, jest lekko stronniczy (biorąc pod uwagę mnogość hipotez) i faworyzuje go na tle innych znaczących architektów króla Zygmunta I. Udowadnia to w ostatnim zdaniu, pisząc: (...)”Benedykta należy uznać za jednego z najważniejszych przedstawicieli sztuki tego (dot. przełomu średniowiecza i nowożytności) nurtu w skali całego regionu.” (s. 332) Wcześniej jednak, paradoksalnie, przyznając ubóstwo danych źródłowych na jego temat. 
          Niemniej książkę czyta się bardzo szybko, lekko i płynnie, co jest bardzo ważne podejmując taki temat, który znany jest tylko wąskiemu gremium. Pewnikiem jest, że po lekturze, niejeden czytelnik, uważnie patrząc na gotycko-renesansową architekturę, będzie doszukiwał się pręta oplecionego wstęgą lub tak charakterystyczne, krzyżujące się laskowania wygięte w ośli łuk. Minusem recenzowanej książki może być mnogość faktów, które po pewnym czasie, powodują wrażenie powtarzalności. Momentami książka oddaje ducha dobrego thrillera, a mam na myśli tutaj budowanie napięcia w kwestii kluczowej, to znaczy czy „Benedykt wielkim architektem był”. W pewnym momencie, mamy już wszystkie kluczowe dowody na stole, przemawiające „za”, już „witamy się z gąską” ale niestety, autor szybko przywołuje nas do rzeczywistości. Bardzo podobała mi się taka żonglerka argumentami, bo tak jak pisałam wcześniej, książka nie była nudna, wręcz przeciwnie. 


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Wichman. Krucjata - Piotr Owcarz

"Wichman. Krucjata" jest debiutancką powieścią historyczną , Piotra Owcarza ,w klimatach epoki średniowiecza. Czy udało mu się wpisać w nurt tego gatunku, który reprezentowany jest przez Bunscha, Kossakową lub Kraszewskiego? Przeczytajcie i zobaczcie.
Zawarta w książce historia opowiada o burzliwych czasach przed millenijnych. Akcja umiejscowiona jest w Europie - głównie na terenach dawnych Germanów i Słowian.

Losy głównych bohaterów – Wichmana i Ekberta – poznajemy w momencie powrotu z Akwizgranu, gdzie gościli na dworze rex Ottona. Udają się na zrękowiny swojej siostry. Po drodze, kierują się na spoczynek do gospody, w której dochodzi do bójki między nimi, a mężczyznami przebranymi za benedyktynów. Wpadają w zasadzkę. Na życie i majątek grafów saskich, czyha ich stryj, do którego właśnie się jadą.
Wichman i Ekbert są sierotami, potężnego i sławnego rodu Billungów. Najpierw wychowywał ich dwór, a później ulica. Ulica miała ogromny wpływ na ich kodeks moralny, postępowanie, oraz język. Już pierwsze wersy mówią, iż oni nie rozprawiają językiem salonów i elit – co czyni ich jednak, barwnymi i nietuzinkowymi postaciami.

Dlaczego wujowi, aż tak bardzo zależy na ich unicestwieniu? Od wieków historia pokazuje, że wszystko rozgrywa się albo o pieniądze, albo o ziemię , albo o kobietę. W tym przypadku, przyczynkiem do niezgody była kobieta. Na imię jej, Adelajda, i jest przybraną siostrą braci. O jej względy zabieg, kilkunastu adoratorów. Stryj, chce ją oddać komuś innemu, po prostu - sprzedać z zyskiem.

Pewnego dnia, znika ukochana Wichmana, a on sam zostaje oskarżony o zabójstwo, a wszystko to wiąże się z pewnym proroctwem wiedźmy z Czarrtowa: "(...)Wybrany przez Szatana syn z rodu Sasów będzie przewodzić wtedy wilkom i dokona zagłady miasta siedmiu sprawiedliwych mężów. Ręce jego będą popełniały zło do czasu, aż nie nadejdą niebiańscy aniołowie. Pokonany wtedy w walce przez ludzi wschodu zalegnie na chrystusowym drzewie i pochłonie go wieczny ogień(...)".

Przed Wichmanem i jego towarzyszami, daleka droga, na której znajdą się czarownice, smoki, polityczni rywale, piękne kobiety, a nawet sam diabeł. W tej długiej powieści, liczącej około pięćset stron, znajdziemy także wątki niezwiązane bezpośrednio z Wichmanem. Gros fabuły powieści, poświęcone jest Adelajdzie, czyli ukochanej Wichman. I te fragmenty najbardziej mnie ciekawiły, bo miały w sobie elementy romansu i fantasy, a miejscami ocierały się o zjawiska, których "szkiełko i rozum" nie są w stanie pojąć.

Dużym plusem książki jest wartka akcja, rzetelność w opisach obyczajów i historii średniowiecza. Pikanterii książce dodaje mnogość wątków erotycznych, niekoniecznie w smaczny sposób opisana, można było lepiej i bardziej wysublimowanie. Kołki i świece paschalne, Panie Owcarz, o jeden krok za daleko. Gdyby nie te ordynarne opisy, to mógłby powstać wspaniały epos rycerski, którego brak na naszym rynku wydawniczym.

Moim zdaniem autor, w niektórych momentach nie radził sobie z językiem stylizowanym a` la średniowiecze. Mam na myśli, na przykład, zdanie wypowiedziane przez rycerza: "oczy wyszły mi z orbit". Moje oczy, czytając te słowa, dokładnie, to samo zrobiły. Po raz kolejny zadziwiłam się czytając zdanie:"Narzędzie fryzjerki kilkakrotnie przecięło powietrze, rzeźbiąc w nim jakieś niewidzialne obrazy". Rzeźbić obraz? Metafory nie są najmocniejszą stroną w tej powieści. Tak samo było w przypadku dialogów i opisów. Niektóre z nich, naprawdę siliły się, na dokładne odzwierciedlenie sytuacji – tak jak było to w przypadku scen, miłosnego uniesienia lub pójścia "za potrzebą".

Czytając zakończenie, czuje się, że autor gdzieś pędzi i przez to, koniec jest nijaki. A szkoda, bo możnaby było, fabułę poszerzyć o kolejne tomy.
Wielkim walorem książki jest prowadzenie postaci i samego czytelnika przez wielość wątków. Nie sposób się zgubić, albowiem ma się wrażenie "prowadzenia nas za rękę" przez kolejne arkana powieści.
Podsumowując, debiut uważam za udany.

sobota, 30 listopada 2013

Samsara. Na drogach, których nie ma - Tomek Michniewicz

 To nie jest książka dla doświadczonych podróżników, chcących dowiedzieć się z tej książki jeszcze więcej na temat Azji, z punktu widzenia naukowego i poznawczego. Myślę, że autor pisząc "Samsarę" nie miał takiego ambitnego celu. Na początku chcę wyjaśnić, że bezcelowe jest stawianie zarzutów Tomkowi Michniewiczowi, napisania słabej książki podróżniczej, która de facto nie miała taką być. Nieporozumienie w ocenie książki przez innych recenzentów może wynikać z tego, że nie zapoznali się z kontekstem powstania książki.
        Jak sam autor wskazuje na swojej stronie internetowej - ta lektura, to pochwała na cześć życia, radości z małych rzeczy i cieszenia się z każdej chwili. Bardzo chciał aby ta książka miała ducha idei stylu życia backpakera czyli osoby podróżującej bez pomocy biura podróży. Nie miał potrzeby stworzenia rzetelnego przewodnika dla osób oczekujących tylko rad i suchych treści. Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta - Tomek nie jest podróżnikiem, choć często tak o nim mówią. Sam siebie określa mianem backpakera. Z plecakiem odwiedził około 37 krajów. Na co dzień jest fotografem, radiowcem i dziennikarzem.
            Dla kogo zatem jest ta książka? Książka przeznaczona jest dla czytelników preferujących treści  awanturniczo-przygodowe ale również dla zakochanych w Azji i jej walorach czyli kuchni, tradycjach i kulturze. Autor ze swadą i lekkim piórem z okraszonym dużą dawką humoru, wciąga nas w różne swoje historie. Pokazuje nam powszedni rytm życia lokalnych społeczności, dzieli się cennymi radami, którymi należy kierować się w podróży do egzotycznych krajów. W swoich wspomnieniach jest bardzo obiektywny ale nie oznacza to, że zostajemy odarci z magicznej aury, którą mają w sobie baśniowe Indochiny.
         Wobec powyższego weź "Samsarę" do ręki i pozwól prowadzić się drogami , których nie ma, a które prowadzą do miejsc, o jakich nie śniłeś. Co może nas poprowadzić do takich miejsc? Intuicja – już na początku książki, autor, mocno podkreśla jej znaczenie w dalekich podróżach. W książce przytacza historie, które potwierdzają , że jeżeli nie wiesz co wybrać, którędy podążać dalej albo komu zaufać, to zdaj się tylko na nią. Opisuje sytuacje, w których tylko ona mu pozostała i uratowała życie.
          Celem podróży jest poznanie prawdziwego dziadugara czyli czarownika. W poszukiwaniach pomoże mu troje przyjaciół: Adam, Tomek i Marianna– każde z nich będzie towarzyszyło mu na innym etapie podróży.
          Pierwsze kroki razem z Adamem skierują do Nepalu, w którym spotkają sadhu czyli świętych mężów. Niespodziewanie wezmą udział w manifestacji komunistycznej, która doprowadziła do obalenia króla Gyanendry oraz zobaczą żywą boginię czyli kumari. W Indiach wybiorą się do kina na film rodem z Bollywood. W Wietnamie wezmą udział w spektaklu teatru lalek na wodzie.
            Z Tomkiem, kolejnym kompanem w podróży odwiedzą Kambodżę i jej khmerskie świątynie. Z hodowcą skorpionów porozmawiają na temat winy i odkupienia grzechów. Historia o poszukiwaniach przemytników sztuki powoduje, że książka nabiera dużego przyspieszenia. Niestety, tutaj autora chyba lekko poniosła fantazja, bo przeczytawszy fragment o odnalezieniu figurki króla Jayavarmana VII z przełomu XII/XIII wieku oraz jej dokładnej i natychmiastowej analizie, jak czas i minerały działały na piaskowiec, poczułam się jak widz filmu India Jones lub co najmniej czytelniczka Alfreda Szklarskiego. W takich "smaczkach" upatruję jednakże duży plus dla warsztatu pisarskiego, ponieważ ma to swój niezapomniany urok i jest to niezwykła sztuka aby wciągnąć czytelnika w narrację. Bo któż z nas nie lubi czytać z wypiekami na twarzy o takich przygodach?
           Po schwytaniu złodziei, udali się do między innymi do Tajlandii na Festiwal Wegetariański i niech was nazwa nie zmyli ale o tym przeczytajcie sami, gwarantuję niezpomniane wrażenia. Nie zapominajmy, że celem podróży jest odnalezienie prawdziwego czarownika. W Tajlandii napotykają na Mu-Sung – ludzi o nadludzkich mocach, którzy między innymi chodzą po rozżarzonych węglach. Następnie wyruszyli do Laosu i Kuala Lumpur gdzie usłyszeli o szczekających jeleniach.
           W ostatnią podróż tym razem ze swoją ukochaną Marianną udali się do Singapuru – ale czy tam odnaleźli cel swojej wyprawy? Przekonajcie się o tym sami bo czytanie tej książki , to sama przyjemność, która przynosi wiele wrażeń, bo jak sam autor powiada, nigdy nie wie gdzie skończy dzień i gdzie będzie spać. Bez planu podąża przed siebie i dzięki temu trafia do miejsc, o których nie można przeczytać w przewodnikach. 
           
Książkę czyta się jednym tchem, a to dzięki prostemu językowi, umiejętnie poprowadzonej narracji, która nie nudzi oraz pięknym fotografiom bieżąco ilustrujących wydarzenia opisywane w książce. Tak jak pisałam na początku, nie spodziewajcie się głębokich refleksji, tak jak na przykład u znakomitego Tiziano Terzani.



piątek, 29 listopada 2013

Zygmuntowskie czasy - J.I. Kraszewski

Akcja powieści toczy się u schyłku panowania Zygmunta Augusta, ostatniego z rodu Jagiellonów. "Zygmuntowskie czasy" przenoszą nas do Krakowa, rok 1571. Bezdzietny władca, a zatem rychły koniec dynastii, w kraju szerzy się reformacja – nadchodzą burzliwe czasy dla narodu Polskiego.

Powieść rozpoczyna się od przybycia do Krakowa kilkunastoletniego chłopca, który wszystkim przedstawia się jako sierota - Maciek Skowronek. Wkrótce zostaje krakowskim żakiem. Na swojej drodze poznaje dobre i złe osoby, których zachowania i postawy moralne stanowią clue powieści.

Bohater od samego początku ukrywa swoją tożsamość i przez kolejne karty powieści, poznajemy uzasadnienie takiego postępowania. Dlaczego tylu złych ludzi czyha na jego życie? Czy naprawdę jest sierotą? Z jakiego powodu ukrywa swoje pochodzenie?

Księżna Anna szuka swojego zaginionego syna, którego musiała pozostawić na plebanii. Wcześniej jej małżeństwo zostało zawarte potajemnie – po śmierci męża, jego ród chce pozbawić ją majątku, a jej syna zgładzić. W tym czasie księżna usiłuje poprzez Rzym uwiarygodnić ślub i tym samym ocalić życie swojego dziecka.

Na tle ich losów poznajemy życie ówczesnego Krakowa, środowisko uniwersyteckie i duchowne, brać żebraczą, handlarki z rynku, dwór króla, stan szlachecki – całą panoramę społeczno-obyczajową Państwa Polskiego.

W powieści odnajdziemy wiele wątków historycznych, przykładem tego może być opis niewoli tatarskiej i tureckiej, pod którą wówczas, znaleźli się Polacy.
"Jeńcy, zebrani przez Tatarów, szli potem na sprzedaż do Turcji, na galery sułtańskie, lub w nadziei okupu gnili w białogrodzkich wieżach. Ciężki i straszne to było życie, prawdziwy czyściec ziemski, piekło doczesne(...)".

Zapoznamy się także z obyczajem otrzęsin bracki żakowskiej, oraz to co obecnie nie jest praktykowane w administracji miasta, a mianowicie z urzędową ewidencją żebraków.

A w tle piękne opisy przyrody "(...)Piękne są brzegi Bohu, bo gdzie wzgórek dozwoli wzrokiem sięgnąć dalej, to widzisz gaje brzozowe i brzostowe, łąki zielone, pola złociste, role czerwonawe, wsie w sadach ukryte, kopuły wysmukłych cerkwi, krzyże wiejskich cmentarzy i środkiem Boh jak wstęga (...)".

Dla zwolenników powieści historycznych lektura obowiązkowa. Wartka akcja napięcie od pierwszej do ostatniej strony, i plastyczny język sprawiają, że z chęcią sięgniemy po kolejne książki Bolesławity, bo pod takim pseudonimem, autor tej powieści również tworzył.



czwartek, 28 listopada 2013

Architektura i wartości - Andrzej Basista




Andrzej Basista w swojej książce "Architektura i wartości" przedstawia bardzo bogaty materiał nad rozważaniami wartości w architekturze oraz szerokie spojrzenia na nią samą. Nie jest to książka o dziejach architektury w rozumieniu encyklopedycznym, chociaż nie omija chronologii, a kompozycja rozdziałów skonstruowana jest wedle określonych zagadnień. Jest to jedna z nielicznych współczesnych pozycji na naszym rynku księgarskim, dotycząca architektury, która stworzona jest na podbudowie filozofii, a głównie jednej z jej dziedzin czyli estetyki.
Zadaniem estetyki filozoficznej jest opisanie relacji między autorem, procesem twórczym i odbiorcą. Książka w znakomity sposób to wyjaśnia i ukazuje korelacje między tymi składowymi. Na pomoc przychodzi, nie tylko dobrze napisany tekst, który jest w bardzo przystępny sposób napisany ale również bogaty zbiór fotografii, widniejący na każdej stronie.
Co oznacza tytuł książki – Architektura i wartości? Autor wychodzi od słownikowego tłumaczenia samego pojęcia wartości architektury, które wyjaśnia jako zespół cech stanowiących o jej walorach, cennych dla ludzi, mogących zaspokoić jakieś potrzeby. Kolejno systematyzuje wartości, oparte na systematyce Romana Ingardena, które architektura może oferować, poczynając od wartości: religijnych, etycznych, estetycznych, kulturowych, a kończąc na użytecznościowych. Każda z tych wartości opisana jest w odpowiednim rodziale książki. Rozdziałów jest czternaście i każdy napisany jest w języku polskim oraz angielskim, tak jak również wstęp, zakończenie, przypisy oraz bibliografia.
Autor proponuje następującą kolejność: dwa wstępne rozdziały poświęca podstawowym zagadnieniom architektury i wartości; trzeci rozdział opisuje przykłady niektórych wartości; z rzdziału czwartego i piątego dowiemy się architekturze zastanej i odziedziczonej z przeszłości; szósty rozdział przynosi rozmyślania nad budynkami wymagającymi adapatacji do różnych warunków; kolejny rozdział opwiada o miejscach aktywności człowieka; w rozdziałach – osiem i jedenąscie – mowa jest o zewnętrznych formach, rodzajach architektury; ostatnie dwa rozdziały kończą się rozważaniami nad wartościami estetycznymi i etycznymi w architekturze.
Głównymi zaletami tej pozycji jest podejście do tematu, które w bardzo przystępny sposób pokazuje, jaki mamy przykładowo stosunek do użytkowania zastanych budowli - to znaczy jak dokonała się konwersja budynków sakralnych na muzealne, muzułmańskie na chrześcijańskie. Następnie, jak my sami odnajdujemy się i współżyjemy z inną architekturą stawiając ogrodzenia, cmentarze, kaplice, supermarkety oraz jak powtórnie wykorzystujemy elementy architektury (np. cegłę po rozbiórce lub katastrofie innego budynku). Zaciekawiła mnie i utrwaliła się w pamięci jedna sprawa, to znaczy, dlaczego w Polsce mamy manię grodzenia domostw, gdy na północy Europy lubw Ameryce Północnej, tego procederu w ogóle nie ma. Przytoczyłam tylko kilka przykładów, a książka zawiera ich setki.
To dzieło, bo tutaj należy użyć takiego wielkiego słowa, jest wielopunktowym spojrzeniem na wartości jakie niesie za sobą architektura, a nad którymi, na co dzień w ogóle nie zastanawiamy się. Andrzej Basista w książce cytuje wielu filozofów ale również uznanych architektów. Pozycja z najwyższej półki, godna polecenia nie tylko architektom, historykom sztuki ale również osobom intersującymi się sztuką z socjologicznego i antropologicznego punktu widzenia.



Zły - Leopold Tyrmand

Książka zapomniana przez wielu, odłożona w kąt, zakurzona – ale "Zły" powraca po wielu latach na salony literackie, dzięki wydawnictwu MG, które zdecydowało się wznowić całą twórczość Leopolda Tyrmanda.
Pozycja przepastna, niespełna 800 stron, i wydana w ciekawej oprawie graficznej, tak jak przystało na doskonałą pozycję klasyczną.

Przed przystąpieniem do lektury, o tej książce słyszałam legendy oraz same pozytywne opinie i teraz miałam przyjemność, aby to wszystko zweryfikować.
Któż nie zna Stanisława Grzesiuka, spod którego pióra wyszły słowa piosenki, wprost oddające ducha tej powieści:

"(...)Chciałeś być cwany, w ząbek czesany,
To teraz gnijesz, draniu, w błocie pochowany
My, warszawiacy, jesteśmy tacy,
Kto nam na odcisk - to już Hiszpan - zimny trup

I niechaj każdy wie: kto na nas szarpnie się,
To mu to zaraz bokiem wyjdzie - może nie?
Nie masz cwaniaka nad warszawiaka
Chcesz z nami zacząć to se przedtem trumnę kup."

Akcja powieści, na początku zdaje się być leniwa i mało istotna, oto Marta Majewska, kupuje leki dla chorej matki. Czekając na przystanku, dwóch chuliganów trąca ją i Marta traci lekarstwa. I wtedy pojawia się on. Parę szybkich ciosów i warszawscy rzezimieszkowie leżą na ziemi. Przypadkowi przechodnie, którzy widzieli tę sytuację, zastanawiają się kim jest i jak wygląda bohater, który tak jak nagle się pojawił, równie szybko zniknął? Każdy zdążył zobaczyć tylko jego przenikliwy wzrok i jasne spojrzenie.

"Za każdym razem nikt ze świadków zajścia nie potrafi wytłumaczyć, co się stało, kiedy i jak, kto był sprawcą. Wszyscy bredzą o jakimś cieniu, szybkim jak błyskawica, nieuchwytnym jak mgnienie oka (...)"

Pośród murów odradzającej się Warszawy, grasują złodziejskie szajki, drobni przestępcy, "koniki". Mieszkańcy stolicy obawiają się kolejnych napadów i huligańskich wybryków – czekają na "zbawiciela". I taki się pojawi. Jest nim tytułowy "Zły". To on wypowiada walkę przestępczemu półświatkowi. Dlaczego ZŁY staje w obronie słabszych, prześladowanych, napadanych i lżonych – sprowadzając na siebie milicję, która staje na głowie, aby dorwać jedynego sprawiedliwego? Powód jest prosty i znany od zarania dziejów. Główny bohater, w przeszłości, nie należał do prawowitych obywateli. Teraz nadszedł czas aby odkupić dawne winy. I tutaj Tyrmand daje nam pole do rozważań moralnych – czy złem można zwyciężać?

ZŁY tak jak za dawnych czasów, nadal preferuje "prawo pięści" i samosądu, czym ściąga na siebie uwagę dziennikarzy. Każdy chce poznać Złego, który stał się synonimem wszelkiego zła, które czai się w ciemnych ulicach.

Powieść galopem brnie do przodu – jedni umierają, drudzy porywają, kolejni nielegalnie handlują biletami, a jeszcze inni wchodzą w płomienne romanse, a wszystkich łączy Warszawa, która jest pełnoprawną bohaterką powieści.

Jedną z głównych osi fabuły książki, jest wątek miłosny, między Martą Majewską i doktorem Halskim, a w tle jej narzeczony. Nie jest to jednak tanie romansidło za czasów PRL, na planie Warszawy, z miejskimi cwaniaczkami w rolach głównych.

Leopold Tyrmand stworzył prawdziwy dokument tamtej epoki. Czytając jego powieść doskonale wczujemy się w klimat tamtych lat. Ówczesna moda, obyczaje, warszawska architektura, lokale - z wielką precyzją i oddaniem zostajemy oprowadzeni po stolicy, w której można się zakochać lub przynajmniej zmienić zdanie in plus.

Książka pisana jest językiem barwnym i plastycznym, żywo i z temperamentem. Ale momentami napotkamy na nużące opisy. Czytając powieść, niekiedy miałam wrażenie, że ilość stron, nie poszła za jakością. Postaci jest zbyt wiele, jak na taką nieskomplikowaną fabułę, i co za tym idzie, niektóre z nich są bardzo "papierowe" i nijakie.

"Zły" to klasyka polskiej literatury, która wpisała się w kanon powieści łotrzykowsko-awanturniczej, i koniecznie trzeba ją przeczytać. Takiej Warszawy już nie ma ale dzięki świadectwu, które autor zawarł na kartach tej powieści zawarte, jeszcze wiele pokoleń będzie miało sposobność zapoznać się z magią minionej epoki.

Jest to książka pisana z sercem i od serca, w której – jak pisał Gombrowicz - "wszystko lśni, tryska, brzmi i śpiewa".

Krystyna Córka Lavransa - Undset Sigrid


Początek XIV wieku, Norwegia po czasach swojej świetności zaczyna słabnąć przez wewnętrzne walki o tron, a w tym czasie Lavrans syn Bjorgulfa wraz z małżonką Rangfridą i córeczką Krystyną przybywają na dwór Jorund w dolinie Gudbrand.

Sigrid Undset całą historię osadziła w malowniczej Norwegii, pośród gór, dolin, lasów, rzek. Przyroda jest tutaj pełnoprawnym bohaterem powieści. Tytułowa bohaterka jest nią zachwycona, Już na samym początku, wyraz temu oddaje zachwyt głównej bohaterki, nad przyrodą. Z zapartym tchem i szeroko otwartymi oczami podziwia "kosmate od lasów stoki gór; niebieskie szczyty z białymi płatami śniegu, stopione w jedno z szaroniebieskimi, połyskliwymi chmurami". Cytowany fragment, pokazuje jedynie namiastkę, tego jak wspaniale zobrazowana jest norweska przyroda. Przyroda jest piękna ale również okrutna. Na jałowej ziemi rosną słabe plony. Surowy klimat daje się ludziom we znaki.

Przy okazji warto nadmienić, że powieść napisana jest bardzo skrupulatnie, z dbałością o każdy detal. W trakcie czytania dowiemy się, że dzieci piły piwo jagodowe, jakie potrawy jadano, w jakich izbach mieszkali zamożniejsi Norwegowie, w jaki strój ubierali się w dzień powszedni, a w jaki w dzień świąteczny, na co polowali i jakiej broni używali. Bardzo ciekawie opisany jest ceremoniał porodu. Piękny obrzęd, który dzisiaj nie jest już praktykowany. A wszystko to jest przyprawione odrobiną magii, zabobonów i religii. Bardzo lubię takie szczegóły, wtedy czuję, że temat wzięty na warsztat jest gruntownie przestudiowany. Niektórzy mogą zarzucić autorce nużące opisy ale ja osobiście nie odjęłabym z powieści, ani jednego zdania.

Ta rodzinna saga, to bogate studium psychologiczne głównej bohaterki – Krystyny ale również innych postaci. Czytając książkę poznajemy cały wachlarz ludzkich typów i zachowań.

Tytułowa Krystyna ma poślubić Szymona ale miłość wyznaje jej towarzysz dziecinnych zabaw, Arne, którego spotyka okrutny los. Zrękowiny i ślub z Szymonem były już ustalone z góry, przez jej ojca oraz rycerza Andrzeja.

Przyszła panna młoda, bardzo kochała swoich rodziców i była wierna rodzinnej tradycji. Nigdy nie ośmieliła się zaprotestować, przeciwko wyreżyserowanemu małżeństwu.

"Krystyna była cicha i nieśmiała; ilekroć znajdowała się sama ze swym przyszłym mężem, nie bardzo wiedziała, o czym z nim rozmawiać. Teraz myślała o swoim weselu jak o czymś, co było nieuniknione,a nie o czymś, czego pragnęła".

Tytułową bohaterkę trapiła jeszcze jedna sprawa, o której nikt nie wiedział, oprócz Arnego, który przypłacił to życiem – wbrew jej woli chciano jej zadać gwałt. Sprawcą tego niecnego występku był Bentein – syn księdza, który "osiągnął to, że dziewiczość jej serca została złamana". Nie zostało zgwałcone jej ciało ale dusza. Na dodatek, rodzina Arnego, obarcza ją jego śmiercią. Po tym wydarzeniu, Krystyna, udaje się na rok do klasztoru.

Pewnego dnia, wraz z inną zakonnicą udały się na przechadzkę do miasta. Zbłądziły i zgubiły się. Spotkały mężczyzn, którzy wskazali im drogę powrotną – jeden z nich, chciał czegoś więcej od Krystyny. Na pomoc przyszedł Erlend, który odwiózł je z powrotem do klasztoru. I w tym momencie poznajemy clue powieści – rodzi się miłość, która będzie miała konsekwencje nie tylko dla nich ale również dla innych postaci powieści.

Między dwojgiem tych młodych ludzi, rodzi się wielka miłość. Tajemnicze schadzki, obopólna fascynacja ciałem, a wreszcie wyznanie miłości Elrenda, po którym Krystyna postanawia porozmawiać ze swoim narzeczonym. Po wyjściu z klasztoru, narzeczona Szymona wyznaje mu prawdę. On próbuje odwieść ją od zamiaru poślubienia Erlenda. Krystyna nie przyjmuje do siebie argumentów, że Erlend już wcześniej wziął cudzą żonę za nałożnicę, a teraz odbija kolejną kobietę. Szymon nie może uwierzyć w to co się stało z jego dawno ukochaną. Do tej pory uważał ją za szczere złoto, które okazało się tylko mosiądzem i cyną. Szymon nie ma zamiaru zemścić się na kochankach wręcz przeciwnie, później będzie przyjacielem rodziny. Z godnością i honorem przyjmuje nowinę z ust ukochanej.

Rodzice Krystyny, nie komentowali całego zajścia i to było dla niej jeszcze cięższe do zniesienia. Nic nie zabolało ją bardziej, niż obojętność bliskich osób. Matka jest bardzo oschła i surowa, ale jej zachowanie wobec córki nie jest umyślne, ma swoje podłoże w jej przeszłości, nomen-omen podobne do Krystyny, ale o tym ona i my, dowiemy się później. Z kolei ojciec bardzo wiele zrobiłby dla swojej córki i jest w stanie wybaczyć jej każdy błąd.

Dzieje się tak jak wymarzyli sobie Erlend i Krystyna – osiadają na własnym dworze, rodzą im się dzieci, tworzą rodzinę. Ale jak każda miłość, ta też ma swoje upadki. Krystyna każdy policzek od męża przyjmuje z pokorą. Nie chce się skarżyć lub jest zbyt dumna jakby sobie na to pozwolić. W milczeniu pielgrzymuje do miejsc świętych, aby odkupić swoje grzechy, aby móc kiedyś z lżejszą duszą odejść do innego świata.

Jakie mam wrażenia po przeczytaniu tej powieści historycznej? Tylko jedno słowo przychodzi mi na myśl – genialna powieść. Sigrid Undset w swojej książce zawarła skomplikowany obraz miłości, która jest piękna ale trudna, wymagająca poświęceń, wybaczania. Jest to historia grzechu i miłości. Krystyna zgrzeszyła z Erlendem – ku chwale miłości, lecz ta miłość drogo kosztowała tylko Krystynę. Ciężar całej sytuacji bierze na siebie i żyje z jego konsekwencjami do końca swojego życia; tak jak religia chrześcijańska nakazuje, która ma ogromny wpływ na życie wszystkich bohaterów. Jest wobec tego odpowiedzialna za siebie, męża, synów i pragnie mimo wszystko, wiernie trwać przy rodzinie. Myślę, że Krystyna, drugi raz również uczyniłaby tak samo; wychodząc z założenia, że samotność jest gorsza od grzechu. A przypuszczać mogła, że z Szymonem nie będzie do końca szczęśliwa.

Jestem oczarowana powieścią, mimo tego, że powstała w ubiegłym wieku, a dodatkowo powieść osadzona jest w czasach średniowiecznych, to nic nie straciła na swojej aktualności. Pozycja obowiązkowa dla każdej kobiety. Książka, którą można podzielić się z przyjaciółką, córką, siostrą, a potem długo dyskutować o moralnych wyborach głównych bohaterów.


Taxi. Opowieści z kursów po Kairze - Chalid al-Chamisi



Chalid al-Chamis jest egipskim dziennikarzem, który zadebiutował "kairskimi opowieściami". Książka, od razu odniosła ogromny sukces i w samym Egipcie, doczekała się dwudziestu wznowień.
Bohaterami książki są kairscy taksówkarze – niczym domorośli filozofowie, politolodzy opowiadają o swoich rodzinach, wykańczającej pracy, o korupcji, terroryzmie, religii, przyjaciołach z Iranu i wszechogarniającej biurokracji. Nerwowo rozprawiają o niedawnej, dobrej przeszłości, snując przy tym katastroficzne wizje przyszłości. Wśród nich odnajdziemy również takich, którzy zaaferowani są tylko zwykłą codziennością – koreptycjami dziecka, spłatą kredytów lub chorobą najbliższej osoby.
Po kairskich ulicach jeździ około 80 tysięcy taksówek. Autor bardzo często korzysta z ich usług. I z tych podróży zrodziła się ta książka – 58 krótkich opowieści, które można potraktować jako wstęp do studium badań socjologicznych. Rozmowy zostały przeprowadzone między kwietniem 2005 a marcem 2006.
Taksówkarze, celem umilenia, w ich mniemaniu, czasu al-Chamisa, opowiadali mu o wszystkich bolączkach swojego kraju. Wsiadając do egipskiej taksówki, nie tylko ich wysłuchiwał ale prowadził z nimi dyskusje.
Kairską taksówkę, można porównać do nastroju przeciętnego Egipcjanina. Zdezelowany pojazd, bo taki jest przeciętny stan techniczny tamtejszych samochodów, jest swoistym buforem kairskiej ulicy. Każdy samochód kiedyś znajdzie się na złomowisku, i taki koniec, mogliśmy oglądać parę miesięcy temu. Na szczęście nie był to koniec tego społeczeństwa ale koniec prezydenta Egiptu – Mubaraka i jego świty.
Nastroje w Egipcie, sprzed końca reżimu, dobrze oddaje zaśpiew, zawarty w tej książce: "Ja jestem jak rybka akwariowa, a taksówka jak akwarium. Rybka bez ustanku: wte i wewte, a akwarium jak małe więzienie. Rybka zderza się z szybą z jednej strony i zaraz potem zderza się z szybą z drugiej strony...Ja tak samo: wyciągam rękę i uderzam w szybę z drugiej strony. Fakt przez cały dzień gdzieś jeżdżę. Ale nie widzę nic oprócz tego co w taksówce. Moimi granicami są okna samochodu. Dożywotnie więzienie, a koniec – w grobie". Na potwierdzenie dramatycznej sytuacji w Egipcie, można przywołać słowa innego taksówkarza: "(...) Ludzie w tym kraju, to taki rozwiany pył. Bez żadnej wartości". Dlatego ta książka, pozwala lepiej zrozumieć przyczyny rewolucji, która dokonała się nad wodami Nilu.
Pomimo pesymistycznych nastrojów, książka dedykowana jest "życiu, które mieszka w słowach sprostych ludzi – w nadziei, że pochłonie pustkę, jaka od lat mieszka w nas". Alegorię nadziei i przemiany, odnajdujemy w kobiecie, która przebiera się w taksówce. Ściąga z siebie nikab (chusta zakrywająca twarz, z wyjątkiem oczu) i ubiera krótką spódnicę, obcisłą bluzkę i buty na obcasie i idzie do kawiarni. Pracuje jako kelnerka ale rodzina myśli, że pracuje w szpitalu, w którym zarobiłaby tysiąckrotnie mniej.
Taksówkarze, to nie tylko frustraci ale również dowcipnisie, opowiadający wesołe dykteryjki, które są remedium, na całe to zło. Warto wziąć kurs u kairsich taksówkarzy. Dlaczego? Bo można wysłuchać historii o dżinnie, prostytutce które umie w sobie rozkochać, i poztywnych stronach kawalerskiego stanu.
Z tej książki wyłania się prawdziwy obraz Egipcjan. Ale autor trochę "podrasował" ich język – to jedyna (mała!) wada książki. W uwagach końcowych, tłumacz - Marcin Michalski, pisze, iż autor starał się zachować żywy język, a nie język salonów. Ale nie jestem, do końca o tym przekonana.
Taxi, to taki egipski hyde-park, w której można powiedzieć wszystko, co ślina na język przyniesie. Tam panuje wolność słowa. Tylko tam.

"Kozietulski i inni" Marian Brandys


W gronie najpoczytniejszych pisarzy powojennej literatury polskiej prym wiedzie między innymi Marian Brandys. Jego książki cieszyły się i nadal cieszą się ogromną popularnością, o czym świadczą wielotysięczne nakłady, a przykładem tego jest wznowienie tytułu "Kozietulski i inni", który debiut miał w 1967 roku.

W kręgu jego zainteresowań znalazły się głównie czasy napoleońskie, którym poświęcił większość swojej twórczości, jak na przykład esej historyczny o Sułkowskim "Oficer największych nadziei" (1964), "Koniec świata szwoleżerów" (1972-1979).

Twórczość Brandysa oparta jest w dużej mierze na źródłach historycznych z epoki, dokumentach, korespondencji, dziennikach, a uzupełniane są przez osobiste, bardzo wnikliwe badania prowadzone przez autora. Autor we wstępie swojej książki pisze, że informacje na temat Kozietulskiego konfrontował "(...) z relacjami współczesnych mu pamiętnikarzy, wiadomościami ze starych gazet, z sądami historycznymi". Dlatego ta książka, posiada duży walor historyczny, jak i pasjonujący tekst literacki, który napisany został wspaniałą polszczyzną.

"Kozietulski i inni" to szeroka panorama polskich dziejów w epoce wojen napoleońskich, a zarazem wnikliwa analiza działań postaci historycznych, takich jak płk. Kozietulski, gen. Dąbrowski czy gen. Zajączek. Czytelnik już od pierwszych stron zaangażowany jest w historie polskiej dyplomacji, spiski, strategie sojuszników i przeciwników. Jest to "opowieść o epoce napoleońskiej, oglądanej oczami ówczesnych Polaków". Autor bardzo starał się aby głównym bohaterem i narratorem powieści był Kozietulski. Niestety duże luki w materiale historycznym spowodowały to, że nie do końca się to udało. Pustkę wypełnił pułk szwoleżerów i inne postacie historyczne, a biorąc pod uwagę całość, to książka tylko na tym zyskała.

Ten doskonały reportaż o Kozietulskim i jego szwoleżerach, podany został czytelnikowi, z dużą dozą humoru i anegdot. Pisarstwo Mariana Brandysa, to prawdziwy creme de la creme, wśród powieści historycznych.